Chciałbym powiedzieć coś egzotycznego na temat mongolskiej kuchni. Niestety jest ona prosta jak stepowy krajobraz. Tłuste mięcho i mąka. Błękitne niebo i spalona słońcem trawa. Mongołowie nie jedzą insektów, węży, psów, niczego obrzydliwego. Konina jednak jest popularna i przyznam, że całkiem smaczna. Tłuszcz serwowany jest w dużych ilościach, bo jak twierdzą autochtoni- pomaga przetrwać zimę. Tradycyjne jedzenie to buuc i choszur, czyli kawałki tłustego mięcha zawinięte w ciacho z mąki i w pierwszym przypadku gotowane na parze, a w drugim smażone. Chorchok to bebechy i mięcho zwykle kozie, wciśnięte w rodzaj samowara i przytrzymane w ogniu przez jakąś godzinę, lub dwie. Mięso wielbłąda jest niesmaczne i mało popularne, za to mleko jaka pyszne i zdrowe. Na koniec tsutetse, czyli słona herbata z mlekiem. Niezbędnikiem podczas eksplorowania restauracji, bądź jurt, jest rolka papieru toaletowego, gdyż jest to coś rzadko spotykanego w ubikacjach. Za to nagła eksplozja w jelitach zdarza się całkiem często.
Do zjedzenie osobiście polecam tsujban, czyli pewien rodzaj mongolskich łazanków. Zazwyczaj dużo, tanio i bezpiecznie. Do wyboru również masa restauracji z kuchnią innych krajów. Najlepsze są koreańskie, na których nigdy jeszcze się nie zawiodłem, tajlandzkie oraz chińskie z prawdziwymi chińczykami i brudną kuchnią. Czasem można trafić również na prawdziwego psa na talerzu. Na obronę chińczyków muszę powiedzieć, że jest to specjalna rasa hodowana wyłącznie dla ich mięsa. Jedyna sztuczka jaka znają, to posypywanie się solą i pieprzem na komendę „menu”.
Zdjęcie czegoś, co wygląda jak mózg obcego przedstawia mięsiwo wydobyte z buuca. Widać tam też coś czerwonego, ale niestety to nie ekscytująca marchewka, czy pomidorek dla smaku, tylko kawałek gumki recepturki. Do pozostałych przedmiotów znalezionych w tradycyjnym jedzeniu (zaznaczam, że kupionym w tanich knajpach) należą: kość (na której Jake złamał ząb i wstawił sobie złoty za 60 000 tugrików) oraz kulka włosów (szczęśliwy znalazca: Joseph).