Mongołowie lubią chwalić się swoją historią i zaletami naturalnego piękna ich kraju. Nie ma się co dziwić, każdy kraj lubi być z czegoś dumny. My mamy Kopernika i lubiane przez obcokrajowców słone paluszki. Od Serbów nasłuchałem się o Tesli (ten od prądu). Od Mongołów o Czyngisie i jeziorze Hubsguł. Po około pół roku zaczęło mi brzydnąć w kółko to samo, więc postanowiłem Hubsguł zobaczyć. Przyznaję- jezioro jest git. Moim zdaniem, fajniejsze nawet od swojego starszego brata- Bajkału. Raz- bardziej egzotyczne przez jurty, dwa- bardziej interesujące przez ciekawe campy, klimat i trudniejszy dostęp.
Przede wszystkim jednak Hubsguł podobało mi się, bo byłem tam z dobrą ekipą. Bo jak mieszka się na takim zadupiastym zakątku świata, to trudno o większą radość, niż wizyta rodziny i przyjaciół. Obserwowanie swoich przypomniało mi, jak zachowywałem się, gdy sam zjawiłem się tu po raz pierwszy. Zobaczyłem różnicę dzielącą „mnie” sprzed roku i mnie ogorzałego życiem w krainie skisłym mlekiem i tanią wódką płynącą.
Nad Hubsguł najlepiej (jak to wszędzie tu) polecieć samolotem. Najciekawiej i przyjemniej, wynajętym dla siebie vanem z kierowcą. Najtaniej środkami transportu publicznego. Tak też zaczęliśmy. Podróż rozbiliśmy na części. UB- Dakhan. Nocleg. Darhan- Murun. Agonia po kilku setkach kilometrów bezdroży w przeładowanym wozie. Murun- Khatgal. Nocleg i wędzona ryba. Khatgal- Toilgot. Impreza ognisko wóda sklep browar sklep góry sklep wóda siatkówka jurty Mongołowie wóda sklep wędzona ryba. Powrót.
Transport w sezonie bez problemu aranżować można na fali progresu. Nie trzeba nic z góry szykować, choć mogą zdarzyć się jakieś przestoje. Najlepiej nie rozbijać drogi i nie robić noclegu w Edenet, czy Bulgan, bo może być kłopot z dalszymi transportami. W Khatgal podaję numer do Ganbata, zaradnego Mongoła co to wszędzie podwiezie, konia pewnie załatwi, angielski w miarę zna i generalnie może być bardzo pomocny: +976 95 81 32 56.
Powrót znad jeziora już zrobiliśmy wynajętym dla nas busem, bo ścisk z lokalnymi jest wręcz absurdalny. Sardynki w puszcze mają większy luz niż pasażerowie mongolskich busików ciupiących setki kilometrów po bezdrożach. Droga jest jednak ciekawa. Jeden przejazd przez przełęcz najtrudniejszą w całej dwudniowej trasie przypomina jazdę busem po Gorcach. Zastanawialiśmy się, jak dojeżdżają nad jezioro miejskie osobówki, czy ciężarówki. Nie było szans (wg nas) żeby zrobiły tą przełęcz. Jak na życzenie jednak i dla przekory natychmiast na przełęczy zjawiły się: mała ciężarówka, nissan mikra i autobus.
Co podobało mi się podczas tej podróży, to nasz kierowca: urodzony tropiciel i miłośnik fauny. Obudził mnie padniętego z bezwładnie telepiącą się po wszystkim dookoła głową, gdy w światłach reflektorów zobaczył dwa króliki. Zaintrygowani, wszyscy obserwowaliśmy urocze zwierzątka zdziwione mrugającymi im w oczy długimi światłami. Na tym się nie skończyło. Dalej były łasice, jeż i nawet coś w ciemności, czego nie mogliśmy dostrzec, ale kierowcę fascynowało. Czasem robił autem ósemki i zawracał mrugając długimi i ścigając zwierzątka w stepie. W sumie to bałem się, że coś mu się w ciemności od tych manewrów kierunki pomieszają i skończymy w Kazachstanie. Wróciliśmy jednak bezbłędnie.